Opowieść ósma

O tym, jak trąba wodna porwała statek piratów

Zadowoleni piraci rozwinęli cętkowane żagle BECZKI RUMU. Udało im się wreszcie szczęśliwie opuścić Olejowe Morze. Błękitna i spokojna woda zachęcała do kąpieli. Nurkowali więc i chlapali się jak dzieci, zgrabnie omijając galaretowate meduzy. Dorosłe osobniki były prawie tak wielkie jak oni.

– Trzeba uważać na ich parzydełka – ostrzegał Kacper – spójrzcie, jakie piękne!

Rzeczywiście! Miały różne kolory, różne kształty i różne wzory na kapeluszach. Różowe, seledynowe, błękitne, z frędzelkami rzęsek lub długaśnymi czułkami, pulsującym ruchem przemieszczały się w wodzie.

Prócz nich żyły tu tylko latające ryby. Wyskakiwały z morza, porywając za sobą słone kropelki. Rozpościerały błoniaste skrzydełka i parę metrów dalej plumkały znowu do wody.

– Trąby wodne przed nami! – to Sokole Oko meldował kapitanowi.

Spojrzeli w tym kierunku. Na horyzoncie tańczyło kilka groźnych żywiołów.

– Wszyscy pod pokład! – Pirat Beczka, jak zwykle w trudnych chwilach, stanął za sterem. Starał się omijać z daleka wirujące leje morskiej wody. Wiedział, że porywały wszystko, co spotkały na swej drodze: piasek z dna, wodorosty, a nawet łodzie, które kręciły się z wodą jak w szalonym tańcu. Coraz wyżej i wyżej. Aż w końcu spadały gdzieś w innym miejscu oceanu, roztrzaskane na kawałki.

Szczęśliwie minęli jedną, a potem drugą trąbę wodną. Teraz przed nimi największa, najgroźniejsza przeszkoda! Dołem zamiata szmat powierzchni, jakby nie mogła ustać. A szerokiego leja na górze to nawet nie widać.

– Do stu tysięcy pokładów dobrej nadziei – westchnął kapitan, manewrując sterem – może się uda…

Ale nie udało się. Żywioł ich porwał. Wirowali z tumanem wody coraz wyżej. Gięły się maszty, trzeszczały burty. Ludzie trzymali się, czego popadnie, byle nie zginąć w tej nawałnicy. I już myśleli, że to ich ostatnie chwile, gdy nagle wszystko ucichło. Martwa cisza zaległa dokoła.