Opowieść czwarta

O tym, jak krab został nadwornym kucharzem Neptuna

Wietrzne Morze łączyło się z Oceanem Syren niebezpieczną cieśniną. Z wody wystawały strome skały, więc na przestrzeni kilku mil trzeba było ostro manewrować i dobrze znać się na morskiej żegludze, żeby bezpiecznie przeprowadzić statek na ocean. Sokole Oko siedział na bocianim gnieździe, a Pirat Beczka stanął za sterem. Lubił takie wyzwania. Włożył piracki kapelusz, zapiął kubrak, szeroko rozstawił nogi i mocno chwycił ster. Uważnie wpatrywał się w wodę przed dziobem i pewnie omijał kolejne przeszkody. Widział już gładką powierzchnię oceanu, gdy nagle usłyszał:

– Dwa rumby na lewo dryfuje zielona butelka. Coś w niej jest!

Zadrżała ręka sternika i statek o mało nie wpadł na skałę.

– Do stu tysięcy… – chciał zakląć, ale nie zdążył, bo musiał znowu zmienić kurs. Dopiero gdy znaleźli się na otwartej przestrzeni, dał upust swojej złości. – Co za bałwan morski przeszkadza mi w takiej chwili?

– To ja – zażenowany bosman trzymał w ręku zalakowaną butelkę. – Wyłowiłem ją podbierakiem. Może zobaczymy, co jest w środku?

Rozbili butelkę, a Jacek powoli odczytywał tekst. Musiała długo leżeć w wodzie, bo papier już trochę zbutwiał, a litery były rozmyte. Ale zrozumieli, o co chodzi. Zmartwiony ojciec król prosił znalazcę o ratunek dla swojej ukochanej córki. Zły czarownik zamienił ją w żabę i umieścił gdzieś na wyspie wraz z milionem innych żab.

– Gdybyśmy gdzieś po drodze znaleźli Żabią Wyspę, to uratujemy królewnę? – Jackowi żal się zrobiło dziewczyny.

– No, chyba że ją poślubisz! – zaśmiał się Pirat Beczka.

Wszystkim humor się poprawił, tym bardziej że usłyszeli zniewalający śpiew. Ich oczom ukazał się niecodzienny widok. W zacisznym miejscu oceanu zebrały się dziewczyny przecudnej urody. Jedne siedziały na skałach, inne w wielkich muszlach, jeszcze inne wprost na falach. To syreny! Ich ogony lśniły złotą i srebrną łuską, a między nimi pluskały się w wodzie kolorowe rybki i podskakiwały koniki morskie. Długie włosy spływały syrenom na ramiona. Właściwie różniły się tylko ich kolorem. Jedna miała czarne, jak najczarniejsze skrzydło kruka, inna zaś jasne jak łan pszenicy, a jeszcze inna rude jak wiewiórka.

– Jakie piękne! – zachwycił się jeden z marynarzy. – Ta jest zielona jak wodorosty, tamta błękitna jak niebo.

– Tej włosy są granatowe jak noc, tej jak bita śmietana, a tej jak gorąca czekolada – rozmarzył się kucharz okrętowy. Białą czapkę zsunął na tył głowy, a ręce schował pod fartuchem.

Syreny śpiewały tak tęsknie, że każdemu przypomniały się najpiękniejsze dni jego życia.